Powtarzała sobie kojące, niosące ulgę słowa ojca. Dzięki nim nie czuła się tak strasznie osamotniona, tak przerażona. Była przecież dzieckiem swoich rodziców, należała do rodziny prowadzącej od pokoleń St. Charles. Tego nikt nie mógł jej zabrać. Ani złe spojrzenia matki, ani mroczny strach. - Jest kilka rozwiązań. Powinnyśmy się nad nimi zastanowić. Nie chcę podejmować pochopnych decyzji... - W porządku. Zawsze trzymasz się z nimi. Dlaczego, skoro nie są twoimi przyjaciółkami? - Dała mi pracę. Nie wiedziała, dlaczego jej potrzebuję. mnie również spotka takie szczęście. Santos poczuł się tak, jakby ktoś zdzielił go w głowę. Umilkła. - Odepchnęłam go z całej siły. kę z kawą i zmarszczyła brwi. do czasu, aż pomożesz mu wydać kuzynkę za mąż i znajdziesz sobie inną posadę. Pan Mullins podniósł wzrok znad listy rozłożonej na biurku. - Za pięć tygodni kończę osiemnaście. zdenerwowanego. Nadepnęła cię w walcu? turkusowe. - Nie jest pan zaskoczony.
Żyje, pomyślała z ulgą i spojrzała na pustą, ciemną drogę, nie wiedząc, co robić. Wątpliwe, by o tej porze ktoś tędy przejeżdżał. Poza Pierron House w promieniu półtorej mili nie było żadnego innego domu. Potarła drżącą dłonią czoło. Ma spróbować go ruszyć czy też zostawić i jechać po pomoc? - Wcale nie jesteś brzydka, jesteś... Na wspomnienie żony Bryce'a znów ogarnęło poczucie winy. Nie chciał o tym rozmawiać, a już na pewno nie z Klarą. Wydawało mu się, że w ten sposób jeszcze bardziej krzywdziłby Dianę.
ich teraz powstrzymać przed pobraniem się. - Tyle że ty to zrobiłeś. - Jeszcze jak. Nie ma dziecka, nie ma małżeństwa - pstryknął głośno palcami. - Rozwiązałem oba problemy za jednym zamachem. Beck nie potrafił znaleźć słów w odpowiedzi na to przerażające oświadczenie. - Co z Dalym? - zapytał. - Wiedział o dziecku? - Nie wiem. Nigdy nie pytałem o to Sayre, a nawet gdybym to zrobił, i tak by nie odpowiedziała. Nie odzywała się do mnie całymi miesiącami. Myślałem, że wreszcie się z tego otrząśnie, zapomni z czasem. Beck przypomniał sobie wyraz twarzy Sayre, gdy opuściła pokój Huffa. Wyglądała tak, jakby to wszystko zdarzyło się zaledwie kilka dni temu. - Nie sądzę, żeby kiedykolwiek o tym zapomniała, Huff - powiedział cicho. - Na to wygląda, prawda? Teraz demonstruje przed odlewnią, wiesz? Nosi oskarżające mnie transparenty. To ona stała za sprawą Clarka Daly'ego. Sama się do tego przed chwilą przyznała. Jeśli ten chłopak się z tego nie wygrzebie, Sayre zrobi wielką drakę i założę się, że to mnie oberwie się najgorzej. - Wyliże się. Jadąc tutaj, dzwoniłem do szpitala. Nie ma złamania czaszki, jedynie kilka pękniętych żeber, Jeszcze trwają badania, żeby wykluczyć krwawienia wewnętrzne, ale jak do tej pory żadnych nie wykryto, a to dobry znak. Huff potarł wierzch głowy i roześmiał się z rozgoryczeniem. - Chłopcy chyba trochę przesadzili. - To był idiotyczny ruch, Huff. Huff przestał się śmiać i spojrzał na Becka ostro, ze złością, co rzadko mu się zdarzało. - Nie unoś się, Huff - powiedział spokojnie Beck. - Płacisz mi za moje opinie. Jeśli nie podoba ci się moja szczerość, znajdź sobie innego prawnika. Ja ci mówię, że przelanie pierwszej krwi było głupim pomysłem. Sam zresztą powiedziałeś to samo wczoraj w nocy. - Nie wiedziałem, że wszystko tak szybko wymknie się spod kontroli. Miałem stać z założonymi rękami i nie reagować? - Zaatakowanie jednego z własnych pracowników było złym posunięciem. Osiągnąłeś tylko tyle, że wręczyłeś opozycji kolejny argument i dostarczyłeś więcej amunicji, której użyją w walce przeciwko nam. Huff dźwignął się z fotela i podszedł do barku. - Wszyscy dzisiaj mają do mnie pretensje - wymruczał. - Zdaję sobie sprawę, że to nie najlepszy moment - odparł Beck. - Właśnie odbyłeś potworną kłótnię z Sayre i ostatnią rzeczą, jaką chciałbyś usłyszeć jest to, że źle radzisz sobie z sytuacją w fabryce, ale to prawda, Huff. Już wcześniej próbowałem ci wytłumaczyć, że nie możesz rozwiązywać problemu związków zawodowych tak, jak to robiłeś w przeszłości. Z Nielsonem nie pójdzie ci tak łatwo, jak z Iversonem. Nie wycofa się - zawiesił głos strategicznie, po czym dodał: - A tobie nie uda się go pozbyć. Właściwie odczytując znaczenie jego słów, Huff odwrócił się powoli z pustą szklanką w jednej ręce i kilkoma kostkami lodu w drugiej. Zdawał się nie zauważać, że rozpuszczający się lód cieknie mu między palcami. Beck wytrzymał jego świdrujące spojrzenie. - Nie zamierzam cię pytać, Huff, bo nie chcę wiedzieć, ale byłbym głupcem, gdym wierzył, że ty i Chris nie mieliście absolutnie nic wspólnego ze zniknięciem Gene'a Iversona. Chris na pewno odegrał w tamtej sprawie jakąś rolę. Na logikę, jeśli w oskarżeniu przeciwko niemu nie tkwiłoby ziarno prawdy, nie martwiłbyś się tak o wynik procesu i nie kazałbyś McGrawowi przekupić "Ładnie nazwał swoją lilię..." - westchnęła sama do siebie Róża, starannie skrywając swoją cichą tęsknotę, lecz jest chwastem, lecz kwiatem, zacząłem o nią bardzo dbać. Wyrosła na piękny kwiat, piękny jak światło księżyca...
- Może wina? - wtrącił pośpiesznie książę. podejmie przerwany wątek. Zastanawiał się, co mogą oznaczać słowa, że Róża jest nie tylko kwiatem i że może być Motyl przefrunął z szala na pierwszy z brzegu kwiat, delikatnie na nim usiadł i znowu uwodzicielsko szeptał:
- Graj dalej, proszę. To „Mad Robin”, prawda? Nie słyszałem go od dawna. I nigdy w Jej maleńka córeczka była piękna: jasna skóra, bystre błękitne oczy, aksamitne ciemne włosy. Jak wszystkie Pierron powinna umieć w przyszłości zdobywać mężczyzn podbojem i zniewalać ich. I ona będzie nosić w sobie mroczny Cień. Cień, który miał oznaczać grzeszne życie i wiekuiste potępienie. - Ryszard Trzeci z pana, prawda? - Nie umieraj... tatusiu, proszę... nie umieraj... - szlochała coraz bardziej. - Tak bardzo cię kocham... Nie zostawiaj mnie... Nie możesz umrzeć... należał do jej matki, przedtem do babki... - Przychodziłeś do Jeziorniaka? - zapytała. Tak właśnie, Jeziorniakiem, nazywali park nowoorleańczycy. opłakiwać jednego krewnego, a udawać, że drugi pana nie obchodzi.